Dookoła Alp 1995 Japonia 1996 Dookoła Polski 1997 Madagaskar 1998 Wielki Kanion 1999 Kuba 2001 Meksyk, Belize, Gwatemala 2005 Sri Lanka 2006 Krym, Mołdawia, Rumunia 2008 Korsyka i Sardynia 2009 2021 2022 2023 Sorry, your browser does not support inline SVG.
Szwajcaria
Nawet nie wiem kiedy wjechałem do Szwajcarii. Zorientowałem się dopiero, gdy zobaczyłem czerwone flagi z białym krzyżem. Zmieniam odrobinę przebieg mojej trasy w Szwajcarii. Jadę najpierw do Konstancji. Z wieży tutejszej katedry rozciąga się przepiękna panorama. Nie zwiedzam znanej ze wspaniałych ogrodów wspaniałej wyspy Mainau, gdyż musiałbym przeznaczyć na to kilka godzin. Dalej brzegiem Unter See docieram do urokliwego miasteczka Stein am Rhein. Niektórzy nazywają je „perłą nad Renem". Faktycznie pełne jest uroku i ... turystów. Później w Rapperswill odwiedzam Muzeum Polskie przybliżające Szwajcarom naszą historię.

Od Rapperswill znowu zaczynają się góry. Cieszę się, że przestały mnie boleć kolana, ale mam znowu trochę kłopotów z rowerem. Wolnobieg wydaje dość nieprzyjemne dźwięki, a pęknięty przedni bagażnik trzeba zespawać. Do tego pogoda mnie jeszcze trochę podłamuje, bo dotychczas (minęło 23 dni od wyjazdu) tylko kilka dni było bezdeszczowych.

Jadę w kierunku Andermatt bardzo ładną drogą nad Unter See. Oprócz pięknych widoków na jezioro wiele tu tuneli. Czasami oświetlony, osobny tunel przeznaczony jest specjalnie dla rowerzystów. Po prostu szok. Nie dość, że szwajcarskie drogi są w doskonałym stanie (a nasze jak szwajcarski ser), to jeszcze taka dbałość o rowerzystów! Odwiedzam Tellskapelle - nieciekawą, jak się później okazało, kapliczkę postawioną w miejscu, gdzie jak głosi legenda Wilhelm Tell uciekł swoim prześladowcom. Potem dość ciężkim podjazdem (droga św. Gottarda) docieram do Andermatt i dalej na Furka Pass. Postanawiam jednak zdobyć tę przełęcz dopiero jutro, gdyż dzisiaj (niedziela) jest już za późno.

Nazajutrz podczas „wspinaczki" na Furka Pass mija mnie kilku kolarzy i ... cztery czołgi. Wcześniej nadjechał samochód pilotujący i jeden z żołnierzy nakazał mi zjechać na pobocze, gdyż przez przypadek mógłbym zostać zgnieciony. Podjazd tych czołgów był naprawdę widowiskowy. W Szwajcarii można często oglądać podobne „manewry". Kraj to niewielki, górzysty i brak miejsca na poligony.

Na przełęczy (2431 m n.p.m.) leży gruba warstwa śniegu, ale jest na tyle ciepło, że można jechać w koszulce z krótkim rękawkiem. Widok stąd jest nieprzeciętny. Później szaleńczy zjazd z prędkością do 71 km/h i znowu pod górę tym razem na Grimmselpass (2165 m n.p.m.). Trudy dzisiejszego dnia wynagradza mi długi zjazd do Innertkirchen. Jeszcze kilka kilometrów do Meiringen znanego wielbicielom Sherlocka Holmesa. Nocuję, jak zwykle, u gospodarza. Tym razem zatrzymuję się na dwie noce, gdyż jutro chcę bez bagażu pojeździć po okolicy, a wcześniej muszę zrobić przegląd techniczny roweru. Wreszcie nadeszło lato i zaraz czuję się lepiej. Pogoda ma nie bagatelne znaczenie podczas takiej wyprawy.

Następnego dnia po raz pierwszy ruszam na podbój Alp bez bagażu. Wcześniej jednak muszę wymienić "strzelający" wolnobieg. Kosztuje 35 CHF, ale musiałem go trochę podpiłować, by pasował do koronek STX-a. Ruszam na przełęcz Grosse Scheidegg. Bez bagażu jedzie mi się tak, jakby mój „silnik" miał turbosprężarkę. 1370 metrów przewyższenia na odcinku 26-ciu kilometrów pokonuję w 2,5 godziny. Nie jest to wynik rewelacyjny, ale przecież z nikim się nie ścigam.

Wjeżdżam na Grosse Scheidegg (1962 m n.p.m.) i doznaję małego szoku. Takiej panoramy jeszcze w życiu nie widziałem! Nad położoną w dole wioską Grindenwald górują majestatyczne szczyty Junfrau, Eiger i kilka innych czterotysięczników. Pełnym zakrętów zjazdem docieram do Grindelwald, w którym roi się od ludzi. Naciskam mocniej pedały i dojeżdżam do Interlaken, stąd dobrze oznaczoną drogą rowerową. jadę w kierunku Meiringen. Na trasie ścigam się z innym rowerzystą. Przez kilka kilometrów „siedzę mu na kole". Rozwijamy średnią prędkość 34-38 km/godz. Gdy zaczyna się podjazd atakuję. Tętno osiągnęło 190 uderzeń na minutę! Po kilkuset metrach rywal rezygnuje, a ja kompletnie wyczerpany dojeżdżam do Meiringen.