Dookoła Alp 1995 Japonia 1996 Dookoła Polski 1997 Madagaskar 1998 Wielki Kanion 1999 Kuba 2001 Meksyk, Belize, Gwatemala 2005 Sri Lanka 2006 Krym, Mołdawia, Rumunia 2008 Korsyka i Sardynia 2009 2021 2022 2023 Sorry, your browser does not support inline SVG.
Pierwsze kryzysy
Początki jazdy po Meksyku były trudne: w pięknym, kolonialnym miasteczku – Valladolid - złapał mnie mały kryzys. Po prostu nie chciało mi się jechać. Odpoczynek w parku, porządny posiłek i wszystko wróciło do normy. Kawałek dalej Igor miał „chwilówkę”. Krótka drzemka na zacienionym przystanku autobusowym i stwierdziliśmy, że jedziemy dalej. Mijaliśmy jakieś noclegi, ale Igor spojrzał na mapę, powiedział, że siły mu wróciły, poza tym przed nami jest większe miasteczko (Chemax) i „tam musi być jakaś cywilizacja”;-) Zajechaliśmy nie dość, że wykończeni to jeszcze po ciemku. Chemax okazało się dużą miejscowością, ale tylko na mapie – nie było żadnego noclegu! Pytamy w sklepie, na posterunku policji….nic nie ma. Co robimy? Jazda po ciemku nie jest najbezpieczniejsze rozwiązanie, namiotu nie mamy, sił też nie. Pomógł nam taksówkarz, który wiedział, że kiedyś gdzieś spali jacyś pracownicy i zabudowania pozostały. Nie było okien i drzwi, ale toaleta była, prysznic działał, Pani powiesiła hamak dwuosobowy (porażka!), wzięła 5 dolarów i poszła. Super! Śpimy gdzieś! Głupie było to, że kiedy Igor poszedł pytać taksówkarzy czy o jakimś miejscu do spania nie wiedzą i powiedział: „Lusi daj mi kasę jadę z gościem zobaczyć to miejsce a Ty czekaj” -byłam na tyle głupia by dać mu cały portfel. Igor też nie pomyślał. Mógł go facet wywieźć gdzie chciał i w najlepszym razie zabrać całą kasę! Na dłuuugie pół godziny zostałam sama z dwoma rowerami, wśród obcych facetów, bez pieniędzy, nie znając hiszpańskiego….głupota!

Wyspaliśmy się jako tako: Igor na hamaku ja na torbach rowerowych. Coś mnie pogryzło, spałam czuwając całą noc, wrzeszczały małpy. Nie chciało nam się jeść nic konkretnego, więc zjedliśmy tylko owoce i w drogę. To była kolejna głupota! Na odcinku do Coba nie było straganików jak wszędzie w Meksyku, zjedliśmy ciastka, które mieliśmy, skończyła nam się woda. Po kilku kilometrach nie miałam już sił by jechać. Żar lał się z nieba, przestawiłam licznik na godzinę by nie widzieć, że przy całym moim wysiłku upływają tylko pojedyncze metry. Musiałam co chwilę odpoczywać, płakać nie mogłam chociaż chciałam. Kiedy się jechało było chłodniej, ale co z tego skoro nie miałam siły wsiąść na rower. Kryzys to bardzo dziwny stan. Na skrzyżowaniu przed Coba Igor zobaczył stragan. Odstawił mój rower, przystawił drugie krzesło i położył na nim moje nogi, wypiłam 2 puszki jakiegoś napoju, zjadłam 2 kawałki domowego ciasta i po prostu zasnęłam. Spałam ok. 2 godzin, ale obudziłam się z nowymi siłami. Po kryzysie nie było śladu. Obiecałam sobie nie dopuścić do powtórki już nigdy!