Dookoła Alp 1995 Japonia 1996 Dookoła Polski 1997 Madagaskar 1998 Wielki Kanion 1999 Kuba 2001 Meksyk, Belize, Gwatemala 2005 Sri Lanka 2006 Krym, Mołdawia, Rumunia 2008 Korsyka i Sardynia 2009 2021 2022 2023 Sorry, your browser does not support inline SVG.
Do Wiednia
Marzec 1995 roku okazał się dla mnie miesiącem przełomowym i myślę, że zaważył on na moim dotychczasowym życiu. Mocne słowa, ale to prawda. Wtedy coś we mnie pękło, coś popchnęło mnie do działania. Nie ukrywam, że inspiracją były dla mnie wspomnienia Piotra Kondrata z wyprawy rowerowej na Sycylię. Zaszumiało w głowie od wizji, od marzeń o przygodzie. I tak postanowiłem, że wyruszę na wyprawę rowerową. Na początku nie miałem pomysłu dokąd pojechać. Chciałem jednak, aby było to zadanie ambitne. W końcu wykrystalizował się plan: objechać rowerem Alpy, pokonując największe przełęcze. Nie było łatwo przekonać rodzinę do mojego pomysłu, nie wspominając o sponsorach. Wszyscy stawiali zaciekły opór. Wiele trudu kosztowało pozyskanie niezbędnych funduszy i skompletowanie sprzętu. Za nic nie mogłem nigdzie zdobyć przedniego bagażnika typu Low Rider. W końcu na dzień przed wyjazdem, ślusarz pospawał go ze stalowych prętów według mojego, jak się później okazało, niezbyt szczęśliwego projektu.

Miesiąc przed wyjazdem zacząłem regularnie trenować, by dobrze przygotować się do tak trudnej wyprawy. Oprócz samej jazdy na rowerze, starałem się dużo biegać. I w ten sposób schudłem 2,5 kilograma, co przy mojej wątłej sylwetce oznacza spory spadek masy. Rodzina z politowaniem patrzyła na te przygotowania. Szczególnie moja matka obawiała się, że wrócę z Alp w czapce niewidce. Ale uprzedzając fakty powiem, że przez ten wyjazd przytyłem 3 kilogramy.

Drugiego czerwca 1995 roku zaczęła się jedna z największych przygód mego życia. Jak się spakowałem to okazało się, że bagażu jest w sumie 35 kilogramów! Jeździć z takim balastem po Alpach to czyste szaleństwo. No, ale ze względu na skromny budżet musiałem zabrać ze sobą spore zapasy żywności (makarony, ryż, parę puszek, 2kg odżywki Promultin 25). Wziąłem też prawie 1 kg napoju izotonicznego w proszku. Poza tym namiot "dwójka" o wadze 2,7 kg, o tyle dobry, że po zdjęciu przedniego koła, cały rower i ja z bagażem mieściliśmy się we wnętrzu. Sporo ważyły mapy i przewodniki.

Pierwszego dnia dojechałem do Wrocławia (167 km). No i wyszło na jaw jaką mam kondycję, bo przed Rawiczem złapał mnie kryzys. Poleżałem trochę w trawie. Zjadłem (a w sumie to wypiłem) trochę odżywki i kryzys minął.

Początek podróży był nieszczególny. Doskwierała samotność. Dobijał ciężar bagażu i trudności wjazdu na wysokie pagórki, które leżały na mojej trasie. Zastanawiałem się nad tym co będzie w Alpach. Jeśli teraz jest mi tak ciężko. No i na początku trudno mi było się przyzwyczaić do nowych pedałów SPD.

Skierowałem się na Brno. Oczywiście starałem się jechać jak najkrótszą trasą. W pewnym miejscu już na terenach Czech zabłądziłem. Jeździłem jakimiś drogami leśnymi, które asfalt widziały chyba 20 lat temu. Próbowałem znaleźć jakieś punkty orientacyjne na mapie, a tu okazuje się, że mapa swoje, a rzeczywistość swoje. Miało być skrzyżowanie, a go nie ma. A była to mapa z serii Euro ATLAS wydany przez RV Verlag. (Co prawda skala 1:300000 może być nie najlepsza, ale do takich podróży jest wystarczająca.) W końcu jakimś cudem spotkałem grupkę Czechów, którzy wskazali mi właściwą drogę, tak że musiałem na odcinku trzech kilometrów pchać pod dość stromą górkę, ważący 50 kg rower, i to jeszcze po drodze wysypanej tłuczniem. Kiedy dotarłem na asfalt, dostałem nagrodę w postaci ładnego zjazdu.

Pierwszą noc na ziemi czeskiej spędziłem w lesie pod namiotem. Pytałem się w kilku miejscach o nocleg, ale żaden Czech nie chciał mi pomóc. Przez następne dwa dni lało jak z cebra, a więc spędziłem je w namiocie. Nie wiedziałem już co robić z czasem. Miałem już serdecznie dość leżenia na twardej karimacie. Wszystkie przewodniki doczytałem do końca i wyspałem się ponad miarę. Był więc czas na medytację, na wsłuchiwanie się w odgłosy przyrody. Trochę czasu zabierało przygotowanie posiłków, ale woda zaczęła się kończyć. Poszedłem więc do najbliższych zabudowań po wodę, a cały dobytek został w lesie. W końcu, gdy przejaśniło się trochę zagrzałem trochę wody i się umyłem korzystając z menażki. Ta czynność sprawiła mi wiele radości, bo zapach jaki dochodził z mojego, trzy dni nie mytego ciała, nie należał do zbyt ciekawych.

Rano rozpogodziło się, więc popędziłem do Brna. Po drodze zwiedzałem jeszcze jaskinię zwaną Macochą, ale w porównaniu z Demanowską Jaskinią Wolności lub Jaskinią Domica, Macocha wypada raczej blado. Ładna jest tylko „przejażdżka” łódkami po podziemnej rzeczce.

Na kempingu w Bobravie niedaleko Brna spotkałem Sergieja - Ukraińca, który przyjechał tu na rowerze z Kijowa (780 km w 7 dni). Ale na jakim rowerze! Kolarzówka, która wyglądała na moją rówieśniczkę, a do tego jego namiot też nie z tej epoki (tropik z folii połatany taśmą klejącą). Żal mi się zrobiło i podzieliłem się z nim żywnością, bo z tego co widziałem, to żywił się tylko wodą. Przyjechał do Brna na mistrzostwa Europy w koszykówce kobiet.

Celem następnego dnia był Wiedeń. Z Brna do granicy jechałem bocznymi drogami, bo na głównej był zakaz wjazdu dla rowerów. Na granicy celnik austriacki nakazał mi pokazać ile mam pieniędzy. Suma 1100 $ wydała mu się wystarczająca, aczkolwiek to zajście trochę mnie zirytowało. Dalej jechałem główną drogą na Wiedeń. Pobocze było bardzo wąskie, a ruch olbrzymi. Pędzące z dużą prędkością tiry, autobusy i tysiące samochodów. Okropny hałas. Mogłem co prawda jechać równoległą do głównej szosy, drogą polną, ale jej nawierzchnia była wyboista, a czasami nieprzejezdna, po prostu podtopiona. Tego dnia słońce grzało niemiłosiernie. Kilka razy smarowałem się kremem z filtrem UV, ale mimo to wieczorem okazało się, że moja skóra jest czerwona. Po prostu filtr był za słaby. Całe szczęście, że wziąłem ze sobą emulsję po opalaniu z Panthenolem.

W Wiedniu czułem się zagubiony i przytłoczony niesamowitym ruchem ulicznym. Nie miałem zbyt dokładnej mapy Wiednia, a miałem nocować u znajomych w centrum miasta. Ale jak tam dojechać? W końcu po dwugodzinnym błądzeniu dotarłem na miejsce.