Plany na początek były...
Na lotnisko w Poznaniu zajechaliśmy z klasą! Dzień wcześniej zamówiliśmy taksówkę bagażową – przynajmniej kombi. Nie wiadomo czy pani w Radio Taxi zrobiła to z premedytacją czy nie w każdym razie na lotnisko zajechaliśmy wielkim starem od przeprowadzek.
W Cancun wylądowaliśmy przed północą. Gorąco! Zamówiona wcześniej taksówka z hotelu czekała już na nas. Zrobiło nam się jeszcze goręcej, kiedy w recepcji usłyszeliśmy, że zapomniano o naszej rezerwacji! Co zrobimy ze stertą bagaży i rowerami w środku nocy? Zaproponowano nam nocleg w pokoju 6 osobowym z czterema chłopakami. Cóż, przeżyłam tę jedną noc z wypiętym na mnie obcym tyłkiem w białych, prześwitujących slipach (tyłek wcale zgrabny nie był wręcz przeciwnie). Następnego dnia Pani znalazła dla nas pokój i przenieśliśmy się do „dwójki”.
Zachwycało mnie wszystko, kwitnące hibiskusy, wysokie na kilka metrów fikusy, świeże owoce, słońce, ludzie, po prostu WSZYSTKO! Jedyne co mi przeszkadzało to… Igor. Kiedy ja z przejęciem ciągnęłam go za rękę i mówiłam: „patrz! Jaki wielki kaktus!” Mój mąż odpowiadał „na Kubie widziałem większe”. Kiedy ja przejęta śmiałam się gdy jakaś jaszczurka przemknęła mi pod nogami, słyszałam, że widział więcej i większe. (Uhm, świetne będą te wakacje!)
Wymieniliśmy dolary w kantorze i poszliśmy zobaczyć plażę. Cancun to wielki kurort więc na bezludny kawałek piasku nie ma tam co liczyć.
Tego wieczoru prawie straciłam oczy. Zamówiliśmy jedzenie. Podano nam do niego dwie pasty: czerwoną i zieloną. Jakże kolory mogą mylić! Po włożeniu do ust kawałka tortilii posmarowanej zieloną pastą moje oczy gwałtownie opuściły swoje od lat przypisane miejsce, okrążyły cały plac, były też na oddalonej o kawałek drogi plaży, po czym udobruchane wypitym sokiem, Igora piwem i szklanką wody powróciły na swoje miejsce. Nie była to pasta z awokado jak sądziłam tylko z jednej z najbardziej ostrych odmian papryki!
Zostaliśmy w Cancun jeszcze jeden dzień by się zaklimatyzować w gorącym klimacie. Na śniadanie dostaliśmy min. sadzone jajka. Super, bo akurat była Wielkanoc i jajka pozwoliły nam zachować cząstkę tradycji podczas świątecznego śniadania. Była to moja pierwsza Wielkanoc poza domem, pierwsza Wielkanoc w krótkich spodenkach i w koszulce na naramkach i pierwsza Wielkanoc, podczas której używałam Pantenolu!
Plany mieliśmy ambitne – Meksyk je szybko zweryfikował ;-) Nie zdawaliśmy sobie sprawy jakie to są odległości! Niby masz mapę, wiesz, co oznacza skala, ale na miejscu okazuje się, że plan był bardzo ogólny.