Trasa (290 km):
Wadowice - Myślenice - Czchów - Biecz - Krosno - Przemyśl
O 7:00 obudzili mnie dziennikarze z regionalnego oddziału „Wyborczej”. Krótki wywiad, w którym siliłem się na jakiś żart. Potem szybko na rower i w drogę. Po wyjeździe z Wadowic zaczęły się znowu góry. Co prawda tego dnia miałem do przejechania „tylko” 290 kilometrów, ale na trasie czekało mnie wiele ciężkich podjazdów. Po wczorajszych górkach mięśnie miałem już mocno zakwaszone, toteż jazda była czasami bolesna, nie wspominając o obolałym siedzeniu, na które nie pomagało posypywanie Pabiamidem i smarowanie wyciągiem z aloesu. W końcu, gdy na tak małym siodełku siedzi się 15 godzin dziennie, to cudów nie ma…
Śmiem powiedzieć, że był to najcięższy etap. Wieczorem byłem już tak zmęczony, że tłumaczyłem sobie: „To już ostatni podjazd. Teraz już tylko długi zjazd do Przemyśla. O, widzę jakąś tabliczkę z nazwą miejscowości. Pewnie to Przemyśl.” Prawda była jednak inna. Przyjechałem do Przemyśla po 23:00 totalnie zmęczony. Znowu nie mogłem złapać tchu. Podczas masażu zasypiałem ze zmęczenia i syczałem z bólu, gdy Andrzej masował mi nogi. Mięśnie były tak twarde od zalegającego w nim kwasu mlekowego, że nie dało ich się dobrze wymasować. Potem lekarz też mnie trochę pomęczył, bo nie mógł się wbić igły w moje żyły. W końcu udało się i świeża glukoza i elektrolity wlewały się do mego krwiobiegu.