Powinienem zostawić to zdjęcie bez komentarza. Jest w nim jakaś tęsknota, jakaś pustka…
Na autostradzie można jeździć rowerami, bo innej drogi nie ma, a ruch jest niewielki. Wizerunki bohaterów rewolucji przypominają, że „Socjalizm lub śmierć!”
Na Kubie zobaczyć można częstokroć świetnie zachowane lub bardzo dobrze zadbane stare samochody amerykańskich marek. Zważywszy na dostępność części, podziw wzbudzały takie rodzynki. Ale nie mam pewności czy pod maską nie zainstalowano jakiegoś innego silnika, np. od Wołgi.
Urok kwitnących koło drogi aloesów nie pozwalał przejechać obojętnie.
Na południowym zachodzie hodowla bydła jest prowadzona n dużą skalę.
Nad stadami czuwają kowboje. Każdy prawdziwy kowboj musi mieć ostrogi. Widzieliśmy też taki przypadek, że ostrogi przypięte były do różowych kaloszy!
Maczeta się zawsze może przydać.
W centrum Hawany dominuje Capitolio Nacional – pokryty marmurem, przypominający Kapitol z Waszyngtonu. Zbudowany przez 5000 robotników w ciągu trzech lat w 1932 roku. Do rewolucji był siedzibą Kongresu Kubańskiego. Obecnie to siedziba Kubańskiej Akademii Nauk i Narodowej Biblioteki Naukowo-Technicznej.
Katedra św. Krzysztofa (La Catedral de San Cristobal de la Habana) z kawałkiem Plaza de la Catedral. Budowa tego największego zabytku Hawany rozpoczęła się w 1748 roku i zakończyła w 1787 roku.
I ta sama katedra nocą.
Hawańskie ulice w La Habana Vieja tętnią życiem. Wiele domów zostało tu doskonale odremontowanych dzięki dotacjom UNESCO.
Ale kawałek dalej wszystko wygląda trochę inaczej.
Jeden z ładniejszych przejawów propagandy, postawiony obok ekskluzywnych hoteli w Varadero.
Nieziemskiej urody cmentarz w Cienfuegos (Cementerio La Reina). Setki marmurowych nagrobków, porażających oczy białością w ostrym słońcu. Nieprawdopodobne, że takie rzeczy można wyrzeźbić w kamieniu… Ostatnimi laty cmentarz ucierpiał od huraganów.
Najbardziej znany posąg na Cementerio La Reina: Bella Durmiente – młoda kobieta, która zmarła w 1907 roku, w wieku 24 lat na „złamane serce”.
W małej wytwórni cygar w Trynidadzie – Fabrica de Tabacos. Ten pan został oddelegowany do obfotografywania przez turystów. W sali obok kilkadziesiąt kobiet i mężczyzn rolowało cygara, ale nie na swoich udach, bo z tymi udami to tylko oczywiście legenda.
Droga do Trynidadu wiedzie przez malownicze i puste tereny.
Gra w domino jest ulubioną zabawą w czasie sjesty…
… i okazją do spotkania towarzyskiego.
W Trynidadzie czas jakby stanął w miejscu.
Na samym południu wyspy, nadmorska droga dostarcza pięknych krajobrazów, ale też wymaga sporo wysiłku.
Trudno mi być obojętnym na to zdjęcie. To człowiek, którego spotkaliśmy po drodze, gdzie mieszkał ze swym niepełnosprawnym wnukiem, w ledwo trzymającym się kupy baraku. Bieda aż piszczy i Fidel o nim zapomniał, ale mimo to dumnie pozuje do aparatu.
Bieda na Kubie omija nielicznych…
Wczesnym rankiem na głównej ulicy w Cardenas.
Centralne miejsce Cardenas: w głębi Catedral de la Inmaculada Concepcion (1846), bliżej pomnik Krzysztofa Kolumba.
Zatoka Świń. Tysiące krabów przechodziły na drugą stronę jezdni. Te, które uniknęły rozjechania przez samochody (my też niestety kilka rozjechaliśmy, mimo że specjalnie staraliśmy się je omijać), podążały w zarośla. Dookoła roznosił się nieznośny fetor wysychających na słońcu szczątków krabów.
W obliczu braku odpowiedniego sprzętu, trzeba go zrobić samemu.
I potem można otworzyć siłownię na wolnym powietrzu.
Playa Majana – spodziewaliśmy się pięknej plaży, a zastaliśmy opuszczone miejsce, które sądząc po okolicznych budynkach, kilka lat temu tętniło życiem. Wszystko pewnie dlatego, że plaża znikła, zabrana przez morze.
Wytwór włosko-polskiej myśli technicznej zbłądził pod strzechy.
Ale też jak widać psuje się tak samo jak w Polsce.
W manufakturze ceramiki w Trynidadzie.
Piękno w czystej postaci.
Motoriksze w Hawanie.
Kubańczycy potrafią naprawić wszystko, nawet pękniętą oponę rowerową, oczywiście nie mając do tego specjalistycznych narzędzi i materiałów. Liczy się kreatywność. Przy okazji pół wioski zeszło się obejrzeć nas z bliska.
W takim oto warsztacie pod chmurką naprawia się kombajny, czyli z trzech robi się jeden.
Kolejny przykład kubańskiej kreatywności – aerodynamiczny widelec rowerowy.
Zapalniczki się psują lub trzeba się napełnić gazem. Wszystko załatwi się od ręki na ulicy.
Szczerze powiem, że nie wiem co to za palma, ale jej kwiaty zwisające w postaci gęstych warkoczy były czymś niespotykanym.
Widoczek z południa wyspy.
Do domu jeszcze daleko…
Lazur wody i jej przejrzystość, rafa koralowa i cisza na opuszczonej plaży w okolicy Cabanas na długo została w pamięci.
Z uwagi na panującą spiekotę, warto wykorzystywać każdą okazję, by się wypluskać.
Poranna krzątanina na ulicach Pinar del Rio.
Strasznie strome podjazdy czekają na śmiałków, którzy zechcą dostać się do Villa Santo Domingo u stóp Pico Torquino. Niedostępność gór Sierra Maestra spowodowała, że Fidel Castro miał tu swoją rewolucyjną bazę.
Ze zdobyciem żywności było sporo kłopotu, ale zdarzały się gdzieniegdzie jakieś stragany, czy to z kanapkami, czy to z niby pizzą. Tutaj rarytas na skalę całej Kuby – kanapka z wieprzowiną.
Do tego miejsca przywiódł nas dochodzący z oddali donośny dźwięk muzyki, a w szczególności odgłos bębnów. Trwa właśnie jakiś rytuał santerii. Dwie osoby tańczą w głębokim transie. Ciarki po plecach przechodzą. Zbieramy się stamtąd dość szybko, bo nie wiemy czy nas nie przeznacza na ofiarę. Santeria to religia będąca mieszaniną chrześcijaństwa i wudu, a dokładniej animalistycznych wierzeń niewolników z Afryki, przywiezionych na wyspę między XVI i XIX wiekiem.
Wieczór w Santiago de Cuba. To miasto ma swój klimat.
I cała nasza trójka w szyku bojowym.
Plantacja tytoniu na północy Kuby. Tutaj uprawia się najlepszy tytoń na świecie.