Podróż zaczęła się od tego, że musieliśmy wyrzucić na lotnisku w Londynie prawie całe zapasy żywności, jakie wzięliśmy ze sobą. To znaczy bylibyśmy zmuszeni je wyrzucić (w Anglii szalała wtedy epidemia BSE – zwanej chorobą wściekłych krów), gdyby nie solidarne zjedzenie czego tylko się dało ;-) Tak więc objedzeni na dwa dni do przodu, po około 10 godzinach lotu wylądowaliśmy w Hawanie. I tu pierwsze zderzenie z rzeczywistością. Półtorej godziny stania w kolejce do odprawy paszportowej i jeszcze okazuje się, że nie potrzebujemy wizy, za którą przed chwilą, w okienku obok zapłaciliśmy 15 dolarów za osobę. Oficer z odprawy paszportowej cofnął nas do okienka z wizami, a tam usłyszeliśmy, że nie ma mowy o zwrocie pieniędzy (pewnie, że nie ma, bo 15 dolarów to miesięczna pensja), bo musimy mieć wizę. Powstała przedziwna sytuacja jak z komedii Bareji. W końcu musieliśmy pogodzić się ze stratą pieniędzy i wypisać dodatkowe formularze dla obywateli objętych ruchem bezwizowym.
Chwilę później następny szok. Nastawieni byliśmy, że Kuba powinna być raczej tanim krajem. Tak się to jakoś nam ułożyło w głowach biedny = tani. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się że najtańszy nocleg jaki zaproponowano nam w lotniskowym biurze informacji turystycznej kosztował 70 dolarów plus 20 „zielonych” za dojazd taksówką (była 23:00, więc odpadała opcja by jechać rowerem ponad 20 km do centrum Hawany). W końcu skorzystaliśmy z usług jednego z miejscowych naganiaczy, który zaoferował nam nocleg za 20 dolarów. Chłodno pożegnani przez panią z informacji turystycznej zapakowaliśmy się więc do taksówki, pełni obaw co się wydarzy. Nieznane miejsce, nieznani ludzie, noc, adrenalina. Wszystko poszło jednak jak po maśle. Trafiliśmy do prywatnego mieszkania. Pośrednik skasował od nas jeszcze 5 dolarów prowizji. Rano sporo czasu zabiera nam pierwsze porządne pakowanie rowerów z sakwami. Dla Mariana i Andrzeja to nowość, tak jak przedziwne zachowanie roweru obciążonego taką ilością bagażu. Jest więc okazja, aby się powymądrzać jak to należy pakować sakwy, co mieć na wierzchu, itp.
Pierwsza strategiczna decyzja – wyjeżdżamy z Hawany. Na jej późniejsze zwiedzanie będzie jeszcze później sporo czasu. Jednak znalezienie dokładnie tej drogi, którą chcieliśmy udać się na północ nie było takie proste. Ot, oznakowanie dróg w samej Hawanie mogłoby być lepsze.
Słońce grzeje niemiłosiernie toteż smarujemy co chwila swe blade ciała kremami z filtrami. Ale i tak wieczorem spryskujemy Panthenolem swe pierwsze tegoroczne oparzenia słoneczne. Ten specyfik okaże się nieoceniony jeszcze nie jeden raz. Przemierzamy tego dnia zaledwie 83 kilometry do miasteczka Cabanas większość po drodze zwanej autostradą. Kuba to chyba jedyny kraj gdzie można jechać rowerem po autostradzie. Ruch tu niewielki, bo generalnie mało samochodów jest na Kubie i dodatkowo paliwo jest reglamentowane. Nie dziwi zatem fakt, że nawierzchnia dróg na Kubie jest w zdecydowanej większości w swietnej kondycji.