Po zwiedzeniu Merano i Bolzano ruszam na podbój Dolomitów. Chciałem jechać Grosse Dolomitenstrasse, ale gdzieś się pogubiłem. Aby dotrzeć na właściwą drogę wjeżdżam dość wyczerpującym podjazdem do wioski Steinegg (Collepietra).
Mimo, że jestem na terytorium Włoch, to mam wrażenie, że to Austria. Napisy po niemiecku, typowe austriackie budownictwo. Okazuje się, że przed pierwszą wojną światową te tereny należały do Austrii. Zaliczam małą bezimienną przełęcz (1349m n.p.m.) i mam okazję podziwiać piękne pasmo Dolomitów z najwyższym szczytem Schlern. Strzeliste turnie, pionowe ściany i brązowy kolor tych gór sprawiają niesamowite wrażenie. Jakże różnią się od pozostałej części Alp.
Docieram wreszcie na Grosse Dolomitenstrasse i zdobywam przełęcz Passo di Costalunga (1745 m n.p.m.). w mieście Pozza di Fassa przysiadam na ławce koło jakiegoś domostwa, aby przeczekać burzę z gradobiciem. Jeden z mieszkańców zaprasza mnie na kolację. Spaghetti z dobrym winem smakuje znakomicie.
Kolejny dzień i następne przełęcze. Najpierw Passo Pordoi (2239 m n.p.m.), później Passo di Falzarego (2105 m n.p.m.). Podjazdy są w miarę łagodne. Szesnaście kilometrów zjazdu do Cortiny d'Ampezzo - stolicy Dolomitów. Po drodze warto zatrzymać się na chwilę , by podziwiać przepiękną panoramę Cortiny. Samo miasto jest nieciekawe, ale zimą musi tu być cudownie. W drodze do Austrii pokonuję jeszcze przełęcz Cimbanche (1529 m n.p.m.) i żegnam się z Dolomitami.