Jaki jest Madagaskar? W kilkudziesięciu zdaniach nie sposób odpowiedzieć na to pytanie. Ale choć spędziłem tam zaledwie miesiąc i przejechałem rowerem 2100 kilometrów, pozwoliło mi to na zaobserwowanie kilku ciekawych zjawisk. Dało także możliwość zobaczenia przepięknych krajobrazów i utrwalenia na błonie fotograficznej niezwykłej, malgaskiej przyrody.
Malgasze nie są murzynami, jak mogłoby się wydawać zważywszy na położenie geograficzne wyspy. To potomkowie ludów przybyłych tu z Indonezji, Azji Mniejszej i Afryki. Każde plemię, a jest ich 13, ma odrębne cechy antropogeniczne. Na wschodzie tubylcy mają rysy "polinezyjskie", a czasami można zaobserwować domieszkę rasy żółtej. Dość spora jest tu wszakże grupa emigrantów z Chin. Na zachodzie spotkamy ludzi o znacznie bardziej ciemnej karnacji i rysach charakterystycznych dla rasy czarnej. Jest też tu duża grupa przybyszy z Pakistanu i Indii. Ci ostatni tworzą niezwykle hermetyczną kastę, nie dopuszczając do bliższych związków z ludem malgaskim.
Malgasze nastawieni są do białych, zwanych tu „vazaha” (czyt. wazaa) bardzo serdecznie. Czasami nawet nie chciało mi się odpowiadać na pozdrowienia, gdy na ulicę wybiegali mieszkańcy całej wioski - przede wszystkim dzieci - krzycząc: „sali vazaha”, co znaczy: witaj biały człowieku. Czasami kanonada „sali” spotykała mnie kilkadziesiąt razy dziennie i z cudem graniczyło przemknięcie przez wioskę niezauważonym. Zdarzają się jednak przypadki, że tubylcy żyjący w buszu boją się vazahów. Chodzą tam pogłoski, że biali wyjadają Malgaszom serca lub mózgi. Jednak generalnie vazahy uważani są za przybyszy z rajskiej krainy, gdzie nie trzeba dużo pracować, by mieć pieniądze, dużo pieniędzy. Skoro biali mają ich tak dużo, to czemu tego nie wykorzystać? Dlatego przy każdym zakupie warto się potargować. A cenę czasami można zbić o połowę. Oczywiście ceny są znacznie wyższe w miejscach chętnie odwiedzanych przez obcokrajowców.
Na Madagaskarze spotkać można się z wieloma ciekawymi zwyczajami. Typowe są tu „fady” (czyt. fadi), co oznacza coś nieczystego, przedmiot tabu. Na prawie całej wyspie wtorek i czwartek są fady. Nie wypada wtedy pracować w polu, bo nędzne będą plony, ale jest to dobry czas na handel i odpoczynek. Szczególnie w tym ostatnim zajęciu Malgasze się lubują. Pogoda tu rozleniwia. Na drzewach rosną banany, a miskę ryżu można mieć prawie za darmo. Mówi się, że nie chce im się nawet chcieć. Oczywiście można spotkać i takich tubylców, którym praca pali się w rękach. Lecz w większości przypadków Malgasze nie starają się współzawodniczyć z Japończykami. Wracając do czwartkowego fady, to niedawno jeszcze w niektórych regionach dochodziło do tego, że zabijano noworodki urodzone w ten dzień. Na szczęście misjonarze wykorzenili ten barbarzyński zwyczaj. Nie udało im się zwalczyć innej praktyki: eutanazji. W niektórych rejonach Madagaskaru ludzi starych i schorowanych "usypia" się poduszką, niejednokrotnie dzień wcześniej prosząc księdza o udzielenie tej osobie ostatniego sakramentu. Większość Malgaszy jest katolikami, ale czasami pogańskie zwyczaje są silniejsze. Inne ciekawe praktyki związane są z niezwykle silnym kultem przodków. Ciało zmarłego składa się do grobu owinięte w całun, a po pewnym czasie uroczyście się je ekshumuje, przewija w nowy całun i składa do grobowca, częstokroć udekorowanego malowidłami mówiącymi kim był zmarły i co miał. Można się, na przykład dowiedzieć, że był on kierowcą taksówki albo, że miał sześć byków. Grobowce lub cmentarze oddalone są od wiosek i są miejscami świętymi. Obcy są tu niemile widziani. Każde plemię buduje grobowce w inny sposób. Betsimisaraka chowają zmarłych pod czółnami. Bari mieszkający w okolicach Ranohira stawiają kamienny słup przysypany stertą kamieni.
Więzy rodzinne są tu niezwykle silne. Często dochodzi nawet do takich sytuacji, że członek rodziny, któremu lepiej się w życiu powodzi, jest wykorzystywany do granic możliwości. Na przykład rodzina przyjeżdża "w gości" i potrafi zostać na pół roku, lub dłużej. Albo podrzucą dzieci, argumentując, że niby tu jest lepsza szkoła i po miesiącu przestają się troszczyć o swoje potomstwo. Z tego powodu niewielu Malgaszy chce prowadzić własną działalność gospodarczą. Przed otwarciem sklepu rodzina opustoszyłaby półki z towaru. Rodzinie się tu nie odmawia. Taki obyczaj... Żeby się temu przeciwstawić Malgasz musiałby całkowicie zerwać kontakty ze swoją rodziną, co byłoby dla niego bardzo trudne i bolesne.
Rodziny malgaskie są bardzo liczne. Na północnym wschodzie za ideał uważa się stadła składające się 12 dzieci: 6 chłopców i 6 dziewczynek. Słyszałem o takiej rodzince, w której pierwsza córka urodziła się jako dwudzieste z kolei dziecko! Gromadki dzieci widać tu wszędzie. W prawie każdej większej wiosce jest szkoła, do której rankiem zmierzają „tabuny” roześmianych malców. W większości wiejskich szkół jest tylko jedna zbiorowa sala, a tylko w bogatych wioskach i miastach, rodziców jest stać na zakup zeszytu i ołówka dla swojego potomstwa.
Malgaskie dzieci są niezwykłej urody. Prawie zawsze uśmiechnięte, choć często brudne zasmarkane i odziane w rzeczy, które u nas nie nadawałyby się do zużycia na szmaty. Dzieci wychowują siebie nawzajem. Starsze rodzeństwo opiekuje się młodszym. Matka z reguły musi troszczyć się o całą rodzinę. Z ojcami jest różnie. Niejednokrotnie zostawiają żonę z gromadką dzieci i nie przejmując się tym wcale odchodzą od innej kobiety. Coś takiego jak wierność jest tu raczej rzadko spotykane, a w plemieniu Bari dopuszczalna jest nawet poligamia. Jednak panowie z tego plemienia większą uwagę pokładają w pomnażaniu zebu, czyli byków, niż żon.
Kobiety potrafią nosić na głowie prawie wszystko. Na zdjęciu widać Malgaszkę ze stołem na głowie, a w nim znajduje się jeszcze wiadro i kosz.
Co do odzieży, to Malgasze (szczególnie panowie) nie przywiązują do niej zbytniej uwagi. Charakterystyczną częścią garderoby jest „lamba”, czyli spory kawałek wzorzystego materiału, w którym można także przenieść na plecach dziecko. Pidżamę traktuje się na wsi jako ubiór odświętny, nadający się znakomicie na wyjście do kościoła. Na buty stać tylko majętnych Malgaszy. Przeważnie chodzą na boso lub w „japonkach”.
Inną ciekawostką jest to, że wszystkie męskie imiona zaczynają się na literę „r”, a 2/3 nazw miejscowości zaczyna się członem „Antana”.
Tak się zagalopowałem w opisie ciekawostek z malgaskiego życia, że niewiele miejsca zostaje na przybliżenie fascynującej tamtejszej przyrody.
Trasa, którą pokonałem na Czerwonej Wyspie (zwanej tak ze względu na występujące pospolicie lateryty - ziemię koloru pomarańczowo - brązowego), pozwoliła na przejechanie kilku stref klimatycznych, odbijających swe piętno na otaczającym krajobrazie. Na wschodzie zwiedzałem fragment lasu deszczowego w Parkach Narodowych: d'Andasibe-Mantadia i Ranomafana. Zaskoczyła mnie gęstwina, jaka panuje w buszu. Z dala od szlaku nie sposób poruszać się bez maczety. W Parkach oczywiście nie ma takiej potrzeby. Natomiast tylko tutaj można spotkać lemury i inne ciekawe zwierzęta.
Na większości terytorium Madagaskaru las jest zniszczony, to znaczy, że nie istnieje. W ciągu ponad 1500 lat historii cywilizacji na Madagaskarze, 3/4 lasów zostało zniszczone i ten proces trwa do dzisiaj. Dzieje się tak za sprawą węglarzy pozyskujących drewno na opał (robi się z niego węgiel drzewny). Drugą przyczyną jest „tavy” - tradycyjna metoda uprawy ziemi. Pola wypala się w sposób niekontrolowany, co ponoć użyźnia ziemię. Nie pomaga tłumaczenie, że jest wręcz odwrotnie. A odsłonięty lateryt łatwo ulega erozji. Proces ten ułatwiają słońce i ulewy, przy których nasze oberwanie chmury jest dziecinną igraszką. Szacuje się, że w wyniku tavy płonie co roku prawie 30% terytorium Madagaskaru! Doszło nawet do takiej sytuacji, że po Parku Narodowym Farafangana została tylko tabliczka. Obecnie jednak kilka organizacji ekologicznych walczy z tavy i zarządza parkami narodowymi nie dopuszczając do takich sytuacji. Jest to szczególnie ważne, gdyż tylko w tych miejscach można spotkać zwierzęta i rośliny, których nigdzie więcej na świecie nie zobaczymy, czyli tzw. endemity. Wystarczy uświadomić sobie kilka faktów, by zrozumieć, że Madagaskar jest pod tym względem wyjątkowy. Na terytorium prawie dwa razy większym od Polski występuje 3% światowych gatunków roślin. 80% z nich to endemity. Wspomnijmy o paprociach drzewiastych, osiągających 10 metrów wysokości, czy też o 170 gatunkach palm (3 razy więcej niż w Afryce). Warto podkreślić, że 97% gatunków palm jest endemitami. Najciekawsze rośliny, jakie tu zobaczymy to palma ravinala - jeden z symboli Madagaskaru.
Liście palmy podróżnika, bo taka jest jej inna nazwa, rosną w osi wschód-zachód i są awaryjnym źródłem wody pitnej, ale tylko w przypadkach ekstremalnego pragnienia, bo napój ten ma nieciekawy zapach. W parkach narodowych spotkać można przepiękne orchidee, a także niezwykłe urody rośliny z rodzaju Pachypodium, zwane „stopą słonia” ze względu na swój wygląd - gruby niski konar, z którego wyrastają cienkie gałązki z żółtymi kwiatami. Na południu zobaczyć można baobaby - drzewa dające wrażenie jakby rosły do góry korzeniami. Na Czerwonej Wyspie rośnie 6 z 7 gatunków baobabów występujących na świecie.
To niezwykłe drzewa. Stoją samotnie na sawannie, jakby zapomniane. Malgasze potrafią wykorzystywać je w niezwykły sposób. Na wysokości kilku metrów wyrąbują otwór w pniu i przez który wydrążają wnętrze drzewa do wysokości gruntu. W powstałej pustce zbiera się woda wypompowywana z wnętrza zeschłej ziemi przez potężny system korzeniowy. Wygląd baobabów tłumaczą malgaskie legendy. Jedna z nich mówi, że gdy Bóg stwarzał Ziemię posadził rośliny. Ale baobaby wbrew jego woli zaczęły rosnąć za szybko zabierając światło innym roślinom. Za karę wyrwał je z ziemi i posadził do góry korzeniami. Według innej legendy to diabeł posadził je tak, aby mieć w piekle zielono.
Jeśli chodzi o zwierzęta, to bezpowrotnie znikły z powierzchni Madagaskaru takie gatunki jak: wielki naziemny lemur Megaladopis, miniaturowy hipopotam, czy największy ptak, jaki kiedykolwiek chodził po Ziemi - Aepyornis. Osiągał on ponad 3 metry wysokości i składał jaja o wysokości 30 cm i średnicy 20 cm.
90% zwierząt zamieszkujących Madagaskar to endemity. Do najciekawszych przedstawicieli tutejszej fauny należą lemury. Miałem okazję utrwalić na błonie fotograficznej wiele gatunków tych zwierząt, z których najbardziej sympatyczny wydał mi się nocny lemur mysi (Microcebus rufus), trochę większy od myszy, ale potrafiący skakać do dwóch metrów między gałęziami.
Niezwykle bogata jest ta kraina w płazy i gady: od 150 gatunków kameleonów i kilkuset gatunków żab do krokodyla nilowego. Amatorzy ptactwa też byliby zadowoleni. Oprócz rajskich ptaków spotkać można przepięknie ubarwione zimorodki i pszczołojady.
Jeśli chodzi o faunę wodną to rafy koralowe otaczające Madagaskar należą do najpiękniejszych na świecie. Miałem nawet okazję rzucić okiem na maleńki fragment rafy podczas nurkowania w Ifaty. Jeśli na 3 metrach jest tak pięknie, to co musi być głębiej...
Na koniec wypadałoby opisać kilka faktów dotyczących „rowerowej części” mojej wyprawy. Za największy sukces uważam wjazd rowerem na trzecią pod względem wysokości górę Madagaskaru - Tsiafajavona (czyt. czafadżuna) 2643 m n.p.m. Podjazd był ciężki i wyczerpujący, zważywszy, że na odcinku 30 kilometrów trzeba było pokonać 1000 metrów różnicy wzniesień. Piękny widok ze szczytu i szalony zjazd w pełni wynagrodziły mi ten wysiłek. Na południu Madagaskaru było trochę gór i sawanna z setkami kopców usypanych przez termity. Przejeżdżałem też przez pustynię (piaszczystą drogą), na której po horyzont nie widać było ani jednego drzewa, pod którym można by schronić się przed piekącym słońcem. Temperatura w słońcu dochodziła tu do 50 stopni Celsjusza. Po nie ubitych traktach przejechałem w sumie 250 kilometrów, które na długo zostaną mi w pamięci.
Wyprawa trwała miesiąc i dała możliwość „dotknięcia” atrakcji Madagaskaru. Aby zobaczyć większość ciekawych miejsc potrzeba znacznie więcej czasu. Myślę, że kiedyś tam wrócę, ale bez roweru, bo za pomocą tego środka transportu nie da się zwiedzać odległych i dzikich zakątków Czerwonej Wyspy.