Nazajutrz podjechałem na dworzec taxi-brousse. Byłem o godzinie 6:00, jak było napisane na bilecie. Był to bilet na podróż minibusem do Antananarivo. Rower i sakwy zapakowano na dach. Pozostało jeszcze poczekać na komplet pasażerów i o godzinie 8:00 ruszyliśmy w drogę. Pokonanie 900 kilometrów zajęło nam 21 godzin!!! Na dodatek w nocy zrobiło się zimno, a ja miałem na sobie tylko letnią odzież. Zapobiegliwi Malgasze -towarzysze podróży - mieli na tę okoliczność ciepłe koce. Ja natomiast trząsłem się z zimna i próbowałem jak najbardziej skulić się (o ile było to możliwe na ciasnych siedzeniach) i przespać ten horror. Gdy dotarliśmy do stolicy wynająłem taksówkę. Nie obyło się bez targowania. Wolałem mu zapłacić 15000 franków malgaskich, niż błądzić po stołecznej plątaninie dróg. Zawiózł mnie do Oblatów, gdzie mogłem doprowadzić się do porządku i przygotować rower do podróży samolotem. Wieczorem ojciec Roman zawiózł mnie na lotnisko i dzięki niemu - Boże dzięki Ci za takich ludzi! - odprawa odbyła się bez problemów. Nie wiem jak bym sobie sam poradził. Najpierw trzeba stanąć w kolejce i uiścić podatek wylotowy. Potem kolejka do wejścia. W tym czasie oka nie można spuścić z roweru. Potem jeszcze jedna kolejka do odprawy biletowej, a w tym czasie trzeba kupić karton na rower (inaczej nie poleci samolotem) i go zapakować. Uff...
Lot do Paryża trwał 10,5 godziny; oczekiwanie na połączenie następne 5 i lot do Warszawy 2 godziny. Jak moja ukochana Lucyna zobaczyła mnie na lotnisku, to prawie mnie nie poznała. Policzki zapadnięte (schudło mi się trochę), oczy przekrwione i apatia. Ostatnie dwa dni dały mi się we znaki. I tak zakończyła się wyprawa na Madagaskar, ale nie zakończyły się kłopoty z nią związane. Dwa tygodnie po powrocie dostałem dziwną, pojawiającą się co drugi dzień, gorączkę. Towarzyszyły temu obfite pocenie i wysypka. Na szczęście w Poznaniu jest Klinika Chorób Tropikalnych i Pasożytniczych. Zostałem tam na obserwację i po tygodniu okazało się, że mam węgorka jelitowego. „Złapałem” go prawdopodobnie przechadzając się boso po plaży - ten niewielki pasożyt przechodzi przez skórę. Po dwóch tygodniach kuracji zabito w końcu to, co przywiozłem z Czerwonej Wyspy. Bez litości.