W końcu, gdy dopłynęliśmy do Tokio, nie mogliśmy znaleźć naszych rowerów, gdyż pojazdy ustawione były na czterech poziomach, a my zapomnieliśmy na którym zostawiliśmy nasze bicykle. Ledwo zeszliśmy na ląd, a nastała noc. Ruszyliśmy do centrum miasta, by przede wszystkim zobaczyć jak wygląda Ginza nocą. Najpierw podziwialiśmy boski widok miasta z nabrzeży portowych. Tego nie da się wyrazić słowami, chyba że ma się talent poetycki.
Nie było łatwo dostać się do centrum, bo dojazd z portu nie jest przystosowany dla ruchu rowerowego. Niby tacy przewidujący są ci Japończycy, a nie pomyśleli, że można z portu wyjechać na rowerze. Znowu wpadliśmy w potok samochodów. Trochę bałem się jechać tak zatłoczonymi drogami, ale co można było począć w takiej sytuacji.
Gdy dotarliśmy do Ginzy urzekł nas tutejszy „klimat”. Tysiące kolorowych neonów, tłok na chodnikach i ulicach. Ekskluzywne sklepy i piękne Japonki. Szczególnie te ostatnie przyciągały nasz wzrok. Rzadko gdziekolwiek indziej w tym kraju można spotkać tak piękne kobiety, bo ogólnie Japonki nie należą do zbyt urodziwych. Usiedliśmy sobie w pobliżu budynku Sony i podziwialiśmy te długonogie dziewczyny. Niestety musieliśmy jechać dalej, bo trzeba było jeszcze dotrzeć do miasta Musachi położonego 20 kilometrów od centrum. Tu mieszkał Tayaki, którego spotkaliśmy na promie. Zaprosił nas do siebie i obiecał nazajutrz oprowadzić nas po Tokio. Mimo, że był to niewielki odcinek, przejechanie go zajęło nam sporo czasu. Po pierwsze, co kilkaset metrów zatrzymywaliśmy się na światłach - było to bardzo uciążliwe. Po drugie, po drodze zwiedziliśmy jeszcze dzielnice teatrów kabuki i różowych świateł - Kabukicho.
Tayaki mieszkał jak większość jego rodaków w bardzo małym mieszkaniu. Za wynajęcie płaci 500 dolarów miesięcznie, a klitka jest to maleńka - zaledwie 25 m2. Następnego dnia wczesnym rankiem ruszyliśmy z Tayakim na zwiedzanie stolicy Japonii. Tym razem odstawiliśmy rowery i korzystaliśmy ze środków komunikacji miejskiej. Całe szczęście, że mieliśmy takiego przewodnika, bo sami byśmy się tam zapewne pogubili. Szczególnie trudno było się połapać w rozkładzie jazdy pociągów podmiejskich i trzeba wiedzieć jakie kupić bilety. Należy zauważyć, że komunikacja w Tokio rozwiązana jest wzorcowo. Sieć kolei miejskich przeplata się z liniami metra. Jak to wszystko jest zorganizowane, to przechodzi ludzkie pojęcie. Wystarczy tylko wspomnieć, że na ten sam peron co dwie minuty wjeżdża następny pociąg. I tu ciekawostka: ludzie ustawiają się na peronach na wyznaczonych miejscach, oznaczonych strzałkami. Dokładnie w tych miejscach zatrzymują się drzwi pociągu. Nie trzeba biegać po peronie. Jeszcze ciekawszy fakt zaobserwowałem na stacji metro. Czekaliśmy z grupą Japończyków na przyjazd metra. Po chwili pociąg się zatrzymał i ludzie wysiedli, a nikt nie pcha się do wejścia, choć tłok był spory. Dopiero, gdy po chwili usłyszeli dźwięk.