Kolejne wioski mijamy szybko do miejscowości Piatra. Zaczyna być pod górkę - przed nami przełęcz Huta. Ale nawierzchnia bardzo dobra, serpentyna pośród bukowego lasu więc zero problemu. Zjeżdża się super! Mijamy miejscowość Certeze i zastanawiamy się co to za ufo! Przez 2 km jeden przy drugim po obu stronach drogi stoją ogromne, nowoczesne, "wypasione" domy. Samochody, które tu parkują i jeżdżą to mercedesy, audi i volvo. Nie ma tu nic (nawet magazinu mixt), nie leży to na obrzeżach wielkiego miasta więc nie jest też to dzielnica dla bogaczy - po prostu ufo. Dalsza droga idzie nam równie sprawnie, w końcu po miesiącu zaczyna się dobrze jeździć. I tak sobie pomyślałam, że fajnie byłoby chociaż jeden dzień podsumować dystansem powyżej 100 km z równoczesną średnią chociaż 20 km/h. Przejeżdżamy Negresti Oas, potem miejscowość Vama. Na płotach wiszą rękodzieła gospodyń, wystarczy się zatrzymać, potargować i kupić. Dalej jedzie się fantastycznie - średnia na liczniku min. 30 km/h. Pomyślałam, że może jest szansa zakończyć dzień dobrym wynikiem ;-) Poza tym już czułam kolację i nocleg w Satu Mare i to zmotywowało mnie ostatecznie by dać z siebie dużo. Za Ciuperceni siadł mi na kole Igor. Już w Satu Mare usłyszałam pochwałę od kierownika, że jestem dzielna i że miałam tyle sił przez ostatnie kilometry. Musiałam to napisać bo taka pochwała zdarza się raz na 6 tygodni ;-P
W Satu Mare śpimy przy jakimś kąpielisku za 70 ron za pokój. Jest cisza, blisko do centrum. Kąpiąc się podziwiamy myśl techniczną wykonawcy tego budynku: w naszej łazience kran jest na takiej wysokości, że można umyć głowę nad umywalką prawie się nie schylając, no i zamontowanie kaloryfera pod prysznicem też ma pewnie jakiś ukryty cel!
Kolację jemy w pizzerii ponieważ nie ma żadnego otwartego sklepu. Łapiemy też w niej bezprzewodowy internet. Jesteśmy zdegustowani, ponieważ hotel do którego chłopacy wysłali nam z Polski przewodnik po Węgrzech jest w remoncie :-(
Co prawda jest czynna jakaś administracja ale musimy spróbować jutro. A oto wyniki: dystans 114km, średnia 20 km/h :-)
Przed hotelem jesteśmy 10.30. Pan w administracji mówi, że hotel jest w remoncie od 4 lat i że żadna paczka z Polski nie dotarła. Dzwonimy do naszej firmy by sprawdzili w GLS co się dzieje z przesyłką. W tym czasie siedzimy w parku i obserwujemy codzienne życie w Satu Mare. Drinki w barze umilają oczekiwanie. Igor idzie drugi raz do biura Hotelu Dacia. Przesyłki nadal nie ma, ale pan prosi o zostawienie numeru telefonu, to oddzwoni jak paczka przyjdzie. Czekamy do 15:00, kończymy jeść obiad i jedziemy już ostatni raz do biura, gdy dzwoni telefon. Jest paczka. Hura! Kamień z serca. W paczce oprócz przewodnika po Węgrzech są dwa "Grześki" na osłodę trudów wyprawy z pozdrowieniami od pakowalni Cykloturu :-) Jesteśmy tym "rozwaleni". Wyjeżdżamy około 16:00. Po dwóch godzinach dojeżdżamy do Carei. Igor słabnie - ma watę w nogach - jak mówi. Skręcamy do motelu - 100 Ron za dwójkę ze śniadaniem. Widać, że Carei to miejscowość przygraniczna, chociażby po sporej ilości napisów po węgiersku. Jemy kolację, przysłuchując się rozmowie gości obok i Igor trafnie nazywa ten język najbardziej chińskim z europejskich. Dystans 41km.
Na budzik rano nikt nie reaguje, ponieważ do późnej nocy szalała burza i deszcz walił prosto w nasze okno. Otwieramy oczy przed 9:00. Niestety znowu pada. Po śniadaniu przestaje, ale niebo jest całkowicie zachmurzone i jest chłodno. Na granicy z Węgrami jak zwykle uśmiechy i pytania na temat naszego podróżowania rowerami.